Na Okęciu okazało się, że doleciały z nami tylko dwa bagaże. Zadziwiającym trafem były to plecki Huberta i Patryka. Wzięli je i poszli a reszta nas w ilości dziesięciu osób, które przyleciały z Nairobi udała się do punktu reklamacji bagażowej. Uprzejma pani przyjęła dziesięć reklamacji i poinformowała, że bagaże zostaną dostarczone do domu. Rozwiązanie o tyle dobre gdyby nie to, że na zewnątrz jest -10OC. Dobrze, że do podręcznego włożyłem długie spodnie i polar. I tak wzbudzając zaciekawienie współpasażerów najpierw autobusu nr 175 a później pociągu do Bielska dotarłem do domu. Najbardziej rozczarowane brakiem mojego plecaka okazały się dzieci, które musiały czekać jeszcze dwa dni na prezenty, kiedy to pan z firmy kurierskiej zapukał do drzwi mojego domu. Bardzo wygodny sposób i w dodatku kojarzący się z Afryką - tylko ten murzyn jakiś taki biały. W międzyczasie mango, które w nim było bardzo dojrzało, ale jeszcze można je było zjeść. I tak było lepsze od tych, które można kupić w Polsce.