W Stambule byliśmy dokładnie kilka minut po odlocie samolotu do Warszawy. Ale nie!! Gdy tylko wyszliśmy z rękawa usłyszeliśmy głośne Warsow, Warsow. Pomijając wszelkie normalne przejścia, jakimiś drogami na skróty zostaliśmy przegonieni do naszego samolotu. Tym razem opłacało się czekać na nas, bo było już nas w sumie 12 osób. Gdy tylko zamknęły się za nami drzwi ruszyliśmy. Przemknęła mi tylko jedna myśl przez głowę, zwłaszcza jak widziałem spadające bagaże z wózka na płycie lotniska: a plecak?? Do Warszawy dolecieliśmy bez problemów. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności na tej trasie znów siedziałem obok moich kolegów z trekkingu. Poza tym, że rozliczyłem się z nimi z moich długów - brakło mi tylko 10 zł - to nie rozmawialiśmy za wiele ponieważ Patryk skutecznie zabiegał o to aby Hubert nie mógł zamienić ze mną kilku zdań. Nie zrozumiałem do dziś, co kierowało takim jego zachowaniem. Ale od murzynów nauczyłem się jednego: HAKUNA MATATA.