Geoblog.pl    oboski    Podróże    MOJE KILIMANDÅ»ARO I OKOLICE 2010    Autobusem do Nairobi
Zwiń mapę
2010
06
lut

Autobusem do Nairobi

 
Kenia
Kenia, Nairobi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9663 km
 
Trzecie takie samo śniadanie. Dobrze, że nie zostaję tu dłużej, bo chyba czwartym rzuciłbym o ścianę. Teraz już wiem, dlaczego te ściany w przyhotelowej knajpie wyglądają jak wyglądają. Ale zjadłem, bo długa droga przede mną. Zszedłem do recepcji z bagażami a dziewczę pyta czy nie zawołać tuk tuka. Pójdę pieszo, przecież to tylko dwa skrzyżowania. Przy pierwszym zacząłem żałować. Plecaki ciężkie a słońce, mimo, że dopiero wschodzące już grzało. Jakoś doszedłem. Pół godziny przed odjazdem. Pooglądałem sobie jak miejscowi ładują się do bardzo zdezelowanych autobusów z czym tylko się dało. Na dachach autobusów lądowały stare meble, kopy jakiegoś świeżego zielska, worki węgla drzewnego, klatki z ptactwem domowym. Autobus odjechał punktualnie - naprawdę porządna linia - pomyślałem - mam szansę zdążyć na samolot. Gdy ruszyliśmy, zabrała głos dziewczyna, która wczoraj sprzedawała mi bilety. Powiedziała, że ona będzie naszą hostessą. Tym razem nie przegapiłem okazji i mam jej kilka zdjęć. Podróż klimatyzowanym autobusem daje komfort, ale zdjęć z okna robić się nie da. W cenie biletu było kilka butelek zimnej fanty - m.in. fioletowa, z owoców leśnych, wynalazek znów za słodki - oraz słodkie ciasteczka. Kilimandżaro niestety nie widziałem. Akurat w tym czasie nadciągnęły pierwsze chmury zwiastujące koniec pory suchej, trochę popadało. Niektórzy kierowcy zapomnieli już jak się jeździ po mokrej drodze i na skutki długo nie trzeba było czekać. Po drodze jeden dłuższy przystanek na stacji benzynowej z jadłodajnią. Wszyscy pasażerowie skorzystali a obsługa wyjątkowo podawała żarcie w rękawiczkach foliowych. Na stacji był też meczet zrobiony z kilku płacht tkaniny niczym namiot Beduinów oraz chodzące dookoła marabuty wypasione na resztkach z kuchni. Przez całą podróż jechałem sam. To znaczy, że na miejscu obok mnie nie siadł nikt. A miejsca są numerowane, czyli celowo nie sprzedali żadnego biletu z numerem obok mojego. I byłem znów jedynym białym na pokładzie. Zauważyłem też jedną rzecz: zdecydowana większość podróżujących rozmawiała ze sobą po angielsku i nawet przez komórki.
Kupując bilet upewniałem się kilka razy czy zdążę na samolot. Wywnioskowali, więc, że jadę na samolot i autobus zjechał z trasy i zawiózł mnie na lotnisko. Co prawda miałem jeszcze w planach zjeść w Nairobi po kawałku krokodyla, strusia i zebry, ale skoro mnie już tu przywieźli to nie będę się pchał do miasta i wydam resztkę szylingów w lotniskowej knajpie. Dziczyzna musi poczekać do następnego razu. Zresztą dużo rzeczy tu jeszcze czeka na mnie, więc będę musiał tu kiedyś wrócić, bo warto. Kiedyś... Odlot dopiero o trzeciej w nocy, do tej pory obejrzałem dwa mecze w barze i pogadałem z kilkoma osobami, które też wylatywały z Afryki do domu. Żadna z nich nie była jednocześnie na Kili i safari - wzbudzałem szacunek. Milo było. Grubo przed czasem wszedłem do hali odpraw (odwrotu już niema i żadnego baru też). Było bardzo pusto, gdy nagle zrobiło się zamieszanie. Wpadła grupa chłopaków z plecakami, które zaczęli natychmiast rozpakowywać. Usłyszałem polską mowę. Była to 9-osobowa ekipa, która wpadła na tydzień do Afryki. Weszli na Kili i odlatują. Teraz chcieli uniknąć opłat za nadbagaż i postanowili ubrać na siebie, co tylko się da. Pomyślałem, że też tak powinienem zrobić. Zważyłem bagaże. Główny 26, podręczny 8. Nie ma szans na to żeby je aż tak bardzo odchudzić. Poza tym myśl o ponownym dopinaniu plecaka pchnęła mnie do powrotu do motta chyba całego wyjazdu: jakoś to będzie. Do odprawy stanąłem jako drugi. Zanim położyłem plecak na wagę zacząłem dużo mówić, że byłem na Kili, że jestem zmęczony, że jechałem bardzo długo na lotnisko, że w samolocie chciałbym się dobrze wyspać i poproszę o dobre miejsce przy oknie. Poskutkowało, albo oni w ogóle nie patrzą na wagę. Przeszedłem i znalazłem się w strefie wolnocłowej. Miałem przygotowane 20 $ na opłatę wylotową, bo gdzieś coś takiego wyczytałem, ale skoro nikt nie wziął to ja nie będę nalegał. Postanowiłem zamienić tą kasę na kawę. W końcu to mniej więcej z tego rejonu pochodzi kawa. Kupiłem dwa kilo - cztery różne gatunki. Tylko nie miałem ich już gdzie upchać. Pozostało wziąć sprzęt foto na szyję a kawę wepchnąć do torby fotograficznej. Zrobiły mi się trzy bagaże podręczne. Do odlotu pozostało tylko pół godziny. Zjawili się też i moi towarzysze wspinaczki. Patryk nawet przyszedł się przywitać i zapytał jak było. Powiedział, że całą resztę czasu spędzili na plażach Zanzibaru. Za chwilę zjawił się ponownie Hubert i powiedział, że znalazł salę dla VIP-ów i się oddalili. A samolot nabierał opóźnienia. Odlecieliśmy z dwugodzinnym poślizgiem. Znów zaczęło nam grozić spóźnienie na połączenie w Stambule.
Pan z odprawy spisał się doskonale. Dostałem miejsce przy wyjściu awaryjnym, miałem gdzie wyciągnąć nogi. Spało się doskonale. Obudziłem się w momencie, gdy z nad Afryki wlatywaliśmy nad morze Śródziemne.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 10% świata (20 państw)
Zasoby: 122 wpisy122 247 komentarzy247 2456 zdjęć2456 24 pliki multimedialne24
 
Moje podróżewięcej
27.10.2014 - 14.11.2014
 
 
16.01.2011 - 16.02.2011