Geoblog.pl    oboski    Podróże    EGIPT 2006 - krótkie wspomnienie z zimy w Hurgadzie    Jeep safari
Zwiń mapę
2006
08
lut

Jeep safari

 
Egipt
Egipt, Pustynia Zachodnia
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3720 km
 
Następnego dnia, PUNKTUALNIE, pod hotel zajechał biały jeep, a raczej toyota. Uprzejmy Egipcjanin zapakował nas do tyłu, zamknął drzwi, wsiadł za kierownicę, skasował po 13 $ i ruszył poza miasto. I zaczęło się... Powiewało od pustyni. Najpierw śmieciami, później piaskiem. Coraz silniejszy wiatr porywał coraz więcej piasku z coraz większą prędkością. gdy samochody zwolniły do 20km/h i zaczęły mrugać awaryjnymi zacząłem się zastanawiać czy w ogóle przy tej widoczności znajdziemy jakąś pustynię. Dookoła było żółto!! Nie odważyłem się otworzyć okna aby sprawdzić na własnych zębach jak smakuje piach pustymi, ani też nie wystarczyło mi odwagi by zapytać kierowcę o zwrot kosztów wycieczki. Skoro znał prognozę pogody... Ale na szczęście po jakiejś godzinie oczekiwania wiatr poluzował i już same tylko śmieci przelatywały nad naszymi głowami. Ruszyliśmy, w sumie 7 aut. Najpierw po asfaltowej drodze, na której wszyscy kierowcy prześcigali się w tym aby nam nie było nudno, czyli jeździli jak chcieli. A na tym jeszcze stał, zwisał, skakał a nawet siedział czasami operator-akrobata, który nas filmował z każdej możliwej i niemożliwej pozycji. W pewnym momencie, zupełnie niespodziewanie cały konwój, ot tak po prostu zjechał z asfaltu na piasek i rozproszył się po żwirze i piasku podążając w kierunku odległych Gór Morza Czerwonego. I tak kilkanaście minut, wzbijając tumany pomarańczowo-żółtego pyłu 7 terenówek gnało przez Pustynię Wschodnią za nic mając niewygodę i brak kontaktu z podłożem swoich pasażerów. Dotarłszy do pierwszych wzgórz wjechaliśmy w wadi (z arabskiego: bieg wody) i dalej między wzgórzami krętym dnem doliny, którą w trzeciorzędzie płynęła wartko woda dojechaliśmy na pierwszy postój. Gdzieś między wzgórzami, pośród rozwidleń dolin wspięliśmy się na szczyt większego wzniesienia aby z wysokości podziwiać majestat pustyni. Nadal wiało. Po następnych kilkunastu minutach dojechaliśmy do beduińskiej wioski Harazmekki. Tam przewodnikiem był nam autentyczny Beduin, który urodził się w tej właśnie wiosce. Nie mają tam szkoły, sam się uczył w wioskowym meczecie, później wyjechał do Kairu i tam znalazł pracę w polskiej ambasadzie gdzie nauczył się polskiego. Tym sposobem mogliśmy poznać życie tej wioski od podszewki, zwłaszcza, że jego siostra do tej pory żyje tam od urodzenia i ma założoną rodzinę. Beduini powitali nas gorzką herbatą w miniaturowych kubeczkach, przy której dowiedzieliśmy się trochę o życiu na pustyni. O tym, że oni wszystko co mają zawdzięczają pustyni (i turystom-ale inne wioski, odleglejsze od "cywilizacji" żyją tylko z tego co sami sobie wyprodukują, wymieniając się z innymi klanami ponieważ każdy z nich w czymś się specjalizuje) i wielbłądom. Jedzenia, ubrania, opał, domy a nawet lekarstwa. Mogliśmy zobaczyć ich domy zaglądając do wnętrza, meczet (wielkości 3x3m.), ogród, w którym rosły 2 drzewa i kilka roślin z których mają leki na wszystko, miejscowy "market", w którym mogli wydać bakszysz zostawiony przez turystów, studnię (wykopaną przez państwo) - już wiem skąd się bierze w niej woda pośród takiej suszy: przewodnik zapytał kto ma przy sobie wodę. Miałem oczywiście, nawet naiwnie 2 butelki, bo to w końcu pustynia (a lepiej trzeba było wziąć jeszcze jeden sweter- nadal wiało), więc wziąwszy jedną wlał część jej zawartości w czeluść abyśmy mogli usłyszeć jak jest głęboka. I tak w studni przybyło wody, na pewno więcej niż w w/w kubeczku herbaty. A propos wody: deszcz tu pada z częstotliwością mniej więcej raz na 7 lat, ostatnio był 4 lata temu, więc nie groziła nam powódź. TAK!! Powódź. Bo jeśli już pada to solidnie. Tak, że spłukuje całą wioskę a Beduini całe to dobro przeczekują na okolicznych wzgórzach i zaczynają od nowa. Bo zbudować dom z trzciny to drobnostka. No i oczywiście były wielbłądy.Niewiele jest przesady w określaniu ich mianem okrętów pustyni. Lekkim i płynnym ruchem przemierzyły określony dla turystów odcinek pustyni a widok z ich wysokości jest przyjemny. Oczywiście o lekkim i płynnym ruchu nie należy wspominać podczas wstawania i siadania wielbłąda. Trzymajcie się!!! Na zakończenie dnia jeszcze raz wspięliśmy się na jedno z okolicznych wzgórz aby podziwiać z niego zachód słońca - ładny, jak to zachód słońca. Później kolacja, bakszysz i powrót pod rozgwieżdżonym niebem; gdyby nie reflektory samochodu - w egipskich ciemnościach, do Hurgady. Uprzejmy kierowca toyoty rozwiózł wszystkich uczestników safari po hotelach, zostaliśmy tylko my z Sea Wiev. Oczywiście od wszystkich dostał bakszysz, ale zanim dotarł do naszego hotelu zatrzymał się przy jakimś sklepiku z czymś tam w ciemnej uliczce. Zobaczyłem jak Arab zza lady bierze do ręki kilka badyli stojących przed sklepem na oko przypominających bambus o grubości 2-3 cm i wkłada je do urządzenia wielkości kilku pralek. Podstawił do tego jakiś garnek i następnie rozlał zawartość do trzech kufli. Kierowca, za otrzymany bakszysz zafundował nam na koniec orzeźwiający sok z trzciny cukrowej. Fajny i sok i kierowca. I opłacał mu się przystanek, podwoiłem mu przygotowany dla niego bakszysz.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (17)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 10% świata (20 państw)
Zasoby: 122 wpisy122 247 komentarzy247 2456 zdjęć2456 24 pliki multimedialne24
 
Moje podróżewięcej
27.10.2014 - 14.11.2014
 
 
16.01.2011 - 16.02.2011