Świt przyniósł upał, jeszcze chwile w cieniu i trzeba zrobić jak wczoraj. Wyjechać poza wieś, przeczekać skwar i wrócić na wieczorną zabawę.
Sobota, kulminacja imprezy. Kolejka wjeżdżających do Guczy - bardzo długa. Będzie się działo. A my tymczasem w przeciwną stronę. Zobaczyłem znaki prowadzące do jakiegoś klasztoru. 23 km to niewiele tym bardziej, że miałem nadzieję na fajne okolice nadające się na sjestę. Rzeczywiście. Tylko dojazd krętymi, górskimi drogami trwał prawie godzinę. Okolice klasztoru zalesione. Miejsce na auto jest, rozległa polana aby rozłożyć w cieniu karimaty też. Tylko, że niestety moje kamienie zaczęły przypominać o swoim istnieniu. Postanowiłem poleczyć się serbskimi lekarstwami. Czas mijał a ból nie. Po kilku godzinach jednostronnie zadecydowałem o powrocie do Guczy i... Ale o tym później. Teraz zajechałem pod klasztor żeby dziewczyny sobie go zwiedziły. Ja już zostałem w samochodzie - za bardzo bolało. Dwie wróciły dość szybko. Na trzecią czekaliśmy aż do znudzenia. W międzyczasie odjechał bus spod klasztoru wywożąc chyba wszystkich mieszkańców okolic, wiernych i samego popa. Gdy w końcu dotarła trzecia dziewczyna zaczęła od pytania czemu mam wyłączoną komórkę. No po co mi? Okazało się, że przy klasztorze było jakieś zebranie wiernych, którego koniec zbiegł się z czasem wejścia dziewczyn do cerkwi. Gdy pop zauważył, że dwie dziewczyny już wyszły zamknął kościół i poszedł a tymczasem jedna jeszcze jak zwykle podziwiała wnętrze. Telefon do mnie nie przyniósł ratunku. Na szczęście pop miał jeszcze chwilę do odjazdu busa i dosłyszał hałasy z wnętrza świątyni. Co by było gdyby bus nie czekał na komplet pasażerów czyli na popa?
Gdy dojechaliśmy do Guczy - na szczęście omijając korek wjazdowy czekający na winietkę parkingową oznajmiłem reszcie grupy, że nie wytrzymam z moim brzuchem więcej jak trzy godziny i jestem zdesperowany wracać już do Polski. Macie trzy godziny i róbta co chceta. Tabletki tylko lekko uśmierzały ból. Bardzo się ucieszyłem z powrotu dziewczyn - jak nigdy wcześniej. Niestety nie zrobiłem więcej zdjęć, filmów, nie kupiłem pamiątek ani nawet nic do jedzenia - tylko woda i woda. Wyjechaliśmy ale nie prosto do Polski. Zajechałem ponownie do szpitala. Tam mnie jeszcze pamiętali. Poprosiłem o taki sam zastrzyk jak wczoraj motywując tym, że przede mną 1000 km za kierownicą. Kłamałem. Nie mogłem się skupić za kierownicą, oddałem ją najbardziej doświadczonej w jeździe dziewczynie. Dzielnie przejechała całą noc. Dziękuję za prowadzenie auta. Dziękuję również za to, że mogłem rozłożyć maksymalnie swoje siedzenie i korzystając z niewygód innych przetrwać noc na leżąco.
____________________________________________________________
Brak zdjęć w tym rozdziale niech będzie dowodem na moje ówczesne samopoczucie