Wczoraj zaraz po wjeździe do miasta zobaczyłem szyld hotelu XXXXX . Na nasze szczęście i nieszczęście zarazem właścicielem okazał się bardzo gadatliwy, po włosku zresztą policjant Leonardo.
To on powiedział nam, że na Korab wystarczą dwie godziny gdy wynajmiemy terenówkę, która zawiezie nas najdalej jak się da. Za 10 €. I do tego jeszcze on pójdzie z nami jako przewodnik. Tylko nie jutro bo jedzie na wesele do Tirany. Pojutrze.
Dziś od rana do wód. W przewodniku wyczytałem, że w dzielnicy Lixhat pod Peshkopi są źródła termalne i uzdrowisko. Oczywiście Leonardo robił za przewodnika dlatego nie było problemu z trafieniem. Ośrodek SPA rzeczywiście jest. Pamięta czasy głębokiego komunizmu. I to widać. Jest obok jakiś nowy kompleks ale wolałem zobaczyć i skorzystać ze starego.
Wzdłuż budynku ciągnie się korytarz z drzwiami po obu stronach. W każdym pokoju jedna wanna. Ale jest też wanna trzy i pięcioosobowa. Wzięliśmy trójkę. Pani z obsługi zatkała wylew z wanny piękną szmatą chyba też z czasów komunistycznych i odkręciła kranik wielkości pół hydrantu. Ale dzięki temu wanna napełniła się szybko. Dość gorąca woda śmierdziała siarką niesamowicie. Nalot z kamienia na płytkach jeszcze mogę zrozumieć bo woda silnie zmineralizowana ale braki w farbie na ścianie i drewniane podesty z czasów Hodży to mogliby wymienić. Leonardo tłumaczył, że na pierwszy raz możemy być tylko 9 minut i to nie ze względów na temperaturę czy skład wody ale na jej zapach. A tym bardziej odradzał wychodzenie z niej bezpośrednio na upał. Straszył nas śmiercią nagłą aczkolwiek spodziewaną. Rzeczywiście, regulamin pozwala dziennie na wydłużenie kąpieli o jedną minutę. Do Lixhat przyjeżdża mnóstwo Albańczyków wiosną i jesienią i na kąpiele chodzą o godzinie piątej rano i późnym wieczorem. Woda podobno leczy wszystko – jak powiedział Leonardo.
Dla dobra czytelników testowaliśmy leczniczą wodę 20 minut. Być może to ona ruszyła kamienie…
Kosztowało to jakieś 4 PLN.
Wracając zapytałem Leonarda o mechanika od gazu. Oczywiście znalazł niedaleko hotelu. Ten w ciągu 15 minut połatał instalację i skasował 1000 leka. Opłacało się.
W „chwilę” później (dość długą aby dziewczyny zrobiły toaletę w hotelu) wyjechaliśmy za miasto nad Drin. Dziesięć km w stronę Tirany drogą SH31 tuż przed mostem na rzece i rozwidleniem SH 36 (to tędy powinienem był przyjechać z Kukes) jest zagospodarowany brzeg Drinu. Są leżaki, zadaszony parking, prysznice i oczywiście knajpka. Za leżak 100 leka na cały dzień ( i pół parasola gratis). Spróbowałem spłukać z siebie w wartkim i nie za bardzo ciepłym Drinie zapach siarki – a może nawet i siarkowodoru, zjadłem melona i zapadłem w drzemkę. Choć niektóre osoby miały do mnie pretensje o zorganizowanie niedzielnego „dolce far niente” to pięć dni spędzone za kierownicą (w tym dojazd) dało mi prawo do dyktatury. W końcu odpowiadałem za bezpieczeństwo na drodze nie tylko naszej czwórki i auta.
Tak minął czas do pory obiadowej. W knajpce podawali mięsa i sałaty. Oczywiście wzięliśmy wszystko. Nie jedliśmy wszyscy na raz lecz jak kto zgłodniał więc rachunek był otwarty. Po jedzonku znów czas wejść do wody ale cóż się okazało? Otóż podniósł się pozom wody, prąd zwiększył swoją siłę tak, że trudno było utrzymać równowagę. Część ludzi pozostała na drugim brzegu. Niektórzy lepsi pływacy wracali wpław ale aby przepłynąć 20 metrów szerokości rzeki potrzebowali jakieś 500 m. jej długości i lądowali gdzieś daleko w krzakach. W pewnym momencie zauważyłem dwie Albanki próbujące wydostać się na brzeg – zbliżały się do mnie szybko, zdążyłem jednej podać rękę, zwaliło mnie to z nóg ale ryjąc po kamieniach na dnie jakoś się wydostaliśmy na brzeg. Druga złapała się jakiegoś korzenia wystającego z brzegu kilkanaście metrów niżej. A dzieciaki bawiły się na brzegu…
Poszedłem uprawiać leżakowanie. Tak się oddałem zapamiętale tej czynności, że przyszedł do mnie barman z prośbą o zamknięcie rachunku bo i on to samo zrobiłby z całym barem. Uregulowałem co posłużyło całej reszcie jako trąbka do odwrotu.
Zapomniałem! Wczoraj pod prysznicem jedną z dziewczyn kopnął prąd z bojlera, chciały zmienić pokój ale w całym hotelu były tylko trzy trójki. Wybór żaden tym bardziej , że w jednym był WC „na Małysza”. Baby narobiły takiego zamieszania, że Leonardo oddał nam całe piętro czyli de facto cały hotel do naszej dyspozycji za zwykłą stawkę czyli 20 € za dobę od wszystkich.