Noc była lekko mówiąc chłodna...
Obudziło mnie brzęczenie miliardów pszczół. Okazało się, że wioseczka obok której postawiliśmy namiot dostarcza chyba połowy miodu na Bałkanach. I wszystkie pszczoły z setek uli zbierają nektar z drzew dookoła namiotu. Ale mimo to bardzo miła pobudka. W nocy kradli drewno niedaleko nas. Bo kto normalny przyjeżdża na światłach a ładuje po ciemku?
Śniadanie na trawie i powrót przez dziury do widoków.
Udało się wrócić na asfalt a trudności były większe bo już maszyny budowlane i inni kamikadze dróg wrócili na trasę. Ale jak zwykle moje trudy i wysiłki zostały wynagrodzone wspaniałymi widokami. Cały kanion ma 25 km długości i jest jedną z najciekawszych atrakcji turystycznych regionu Kosowo. Większość drogi w dole rzeki Peczka Bistrica, gdzie nad jezdnią górują strome ściany skalne jest zaasfaltowana. Dopiero w części górnej doliny tam gdzie się ona rozszerza i ukazuje rozległe widoki są drogi gruntowe ale już coś z nimi robią, żeby zajeździć autami co jeszcze zostało nie zajeżdżone. Powoli zacząłem zjeżdżać w dół w stronę Peczu co kilka minut zatrzymując się w celu podziwiania widoków z łącznym utrwalaniem ich na matrycy CMOS (efekty prezentuję poniżej).
Jest też kamienny most z XVII w. restaurowany w XX na "częściach oryginalnych".
Po wyjeździe z kanionu chciałem znaleźć klasztor Peczką Patrijarsję bo miał być u wylotu doliny ale znalazłem tylko jakieś obwarowania z drutu kolczastego i wojsko przy transporterach. W mieście jednak znaki uparcie prowadziły ku dolinie. Nie ma rady trzeba pytać miejscowych. Potwierdzają kierunek. Aż w końcu jeden gość stwierdził, że tylko zapakuje na auto kilka skrzynek i nas zaprowadzi. Po 2 minutach jechaliśmy przez Pecz uparcie w stronę doliny. Zatrzymał się i pokazał: tam za 100 m. W dalszym ciągu nie widziałem nic poza drutem na murze. Gościu wsiadł w auto i podjechał do żołnierzy. Pogadał z nimi i powiedział, że możemy wjechać. Okazało się, że cały teren klasztoru - serbskiej enklawy wśród Albańczyków - strzegą żołnierze słoweńscy przed agresją ze strony obywateli Kosowa. Zostawiłem paszport, dostałem przepustkę-identyfikator i wjechałem na teren klasztoru. Tam znów przejął nas wojak i wprowadził na teren ogrodów. Kazał czekać bo poszedł po siostrę Marikę. Ale jakoś tak nie mógł jej znaleźć. Widać było, że próbował się rozerwać, bo chciał jednocześnie porozmawiać z siostrą i wrócić na posterunek. W końcu pozwolił nam pochodzić po terenie klasztoru z wyjątkiem kościoła. A siostra Marika jadła obiad. Wśród ogrodów rośnie chyba najstarsze a na pewno najbardziej rozłożyste drzewo morwowe jakie widziałem na świecie. A już na pewno z najsmaczniejszymi owocami. Napis przy drzewie zabraniał tylko wchodzenia na nie - spożywania już nie. Sok lał mi się po łokciach. Koniec końców został do obejrzenia tylko kościół. Weszliśmy. Siostra Marika była w środku ale zapytawszy się czy chcemy przewodnika po wnętrzu z radością usłyszała że damy sobie radę sami, więc zajęła się plotkami z drugą siostrą i nie pozwoliła tylko fotografować. Sam budynek kościoła do 2008 roku miał kolor naturalnego kamienia. Przemalowanie go na obecny zajebisty kolorek wzbudziło wielkie spory nie tylko wśród naukowców. Klasztor został założony w XIII w. Był przez wieki siedzibą serbskich patriarchów i arcybiskupów.
Skoro ona jadła to my też chcemy. Wróciliśmy do Peczu. Rozmówki polsko-albańskie w wykonaniu dziewczyn zaowocowały 4 porcjami makaronu z serem zamiast takimiż dwoma i dwiema pizzami. Ale jedzenie jest jedzenie. Zwłaszcza jak kosztuje 3,5 euro.
Po obiadku espresso i dalej w drogę. Następny cel: monaster Visoki Deczani. I podobnie jak poprzednio-tylko, że otoczyli go włoscy żołnierze. Tym razem już wiadomo o co chodzi. Ten klasztor jest męski i tu można robić zdjęcia wewnątrz. Jest największy na Bałkanach, założony został przez króla Stefana Dečanskiego w 1327 roku. Zbudowany z marmuru w kolorach jasno żółtych i różowawych. Wewnątrz ponad tysiąc fantastycznych fresków i oryginalne ikonostasy z XIV w. Sam bym tego pilnował...
I to by było na tyle w części do której się odnosi tytuł całego bloga. Czas na meritum wyprawy czyli Albanię. Ruszam w stronę.