Geoblog.pl    oboski    Podróże    MOJE KILIMANDŻARO I OKOLICE 2010    Dotarłem nad ocean
Zwiń mapę
2010
04
lut

Dotarłem nad ocean

 
Kenia
Kenia, Bamburi beach
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9234 km
 
Rano odebrałem w recepcji kartkę na śniadanie, ponieważ wejście do restauracji hotelowej jest od ulicy i nie wiadomo komu jedzenie się należy bez zapłaty. Wystrój się ani trochę nie poprawił. A nawet, z braku piwa w zestawie śniadaniowym, nieco podupadł. Jajecznica na bekonie, dwa tosty, dżem, kawa, świeży sok z mango i banan nie spełniły oczekiwań mojego żołądka, ale nie on o tym będzie decydował, co i kiedy.
Na dworcu kolejowym okazało się, że nici z podróży pociągiem. Zgubiłem jeden dzień. Nawet nie zauważyłem kiedy. Gdyby nie to zamieszanie z odjazdami pociągów to spóźniłbym się na samolot. Nie zaglądałem w kalendarz, więc zgubiłem ten dzień czekania na safari na kampingu. Gdyby pociągi jeździły codziennie to kupiłbym bilet na za trzy dni i byłbym w Nairobi kilka godzin po odlocie. A tak to zacząłem dociekać dlaczego nie ma na ten dzień i po pieczątce w paszporcie dopiero doszedłem, że jest jeden dzień później. Żegnajcie koleje kenijskie.
Poszedłem na daladala żeby pojechać nad ocean. Wybrałem kierunek Bamburi, żeby było bliżej. Za 40 szylingów dojechałem do publicznej plaży. Publiczność jej polegała na tym, że było do niej dojście z drogi a nie przez hotele. Poza tym nie było nic, co by ją odróżniało od całej reszty. Kilka kilometrów niezagospodarowanego białego piachu, ciepłej wody i zielonych palm. I co mnie najbardziej zdziwiło prawie bezludna. Oczywiście znalazło się kilku naganiaczy i handlarzy, którzy chcieli mi sprzedać dosłownie wszystko, ale każdemu z nich odpowiadałem, że jestem zmęczony wejściem na Kili i safari, że chcę dziś tylko odpocząć, że JUTRO. Nie przeszkodziło mi to w głównym zamierzeniu dnia dzisiejszego. Prosto z ulicy jak byłem wszedłem pierwszy raz w życiu do oceanu. Do Indyjskiego. Mało brakło kiedyś abym był a Atlantyku, ale zawrócił mnie z podróży na zachód jeden telefon. Dwadzieścia pięć kilometrów od celu. Woda bardzo ciepła, trochę zanieczyszczona wodorostami. Ruszyłem na północ byleby się oddalić od zgrai handlarzy, co jakiś czas powtarzając: jutro. Zdziwiła mnie jedna rzecz. Mimo, że wzdłuż wybrzeża ciągnęły się ośrodki wypoczynkowe na plaży nie było ani jednego parasola, ani kawałka cienia, za który mógłbym zapłacić. A popaprani handlarze mieli wszystko tylko nie parasole słoneczne. Wybrałem swój kawałek piasku w miarę oddalonego od ludzi i poszedłem popływać w oceanie. Niestety tutaj ujawniła się największa wada podróży w pojedynkę. Ja w oceanie a paszport, bilet powrotny, pieniądze i sprzęt foto wart niemało leżą na piasku. W sumie jakieś 9 tysięcy zł. Dlatego wychodziłem z wody, gdy tylko zbliżała się do ręcznika jakaś czarna postać. Na szczęście wielu ich nie było, na nieszczęście każdy z nich miał mi coś do zaoferowania. Wszyscy słyszeli tylko jedno słowo: JUTRO!! Ignorowałem tylko niemiecko-kenijskie pary mieszane. Stare Niemki tak były zajęte młodymi Murzynami, że na pewno nie były zainteresowane moim plecakiem a czarni byli przecież w pracy.
Z czasem doszedł następny problem, odpływ. Ocean zaczął się cofać i to z dość dużą szybkością. Musiałem zacząć przenosić rzeczy w głąb szelfu żebym w ogóle miał je w zasięgu wzroku. Słonko zaczęło już nieźle grzać, woda uciekała, ale zostawały dość płytkie kałuże, w których zacząłem spędzać czas, poza nimi już trudno było wytrzymać. I tak wraz z wodą oddalałem się od brzegu, było już z kilometr, gdy wybrałem następną kałużę, w której się położyłem, gdy nagle poczułem silny ból w plecach. Podskoczyłem wystraszony właśnie uświadamiając sobie, że ocean to nie Bałtyk ani nawet morze Śródziemne. Że tu żyją kąśliwe stworzenia. Coś mnie ugryzło w plecy. Teraz, co? Zacząłem szukać, na szczęście był to rak pustelnik, pozostawała tylko kwestia tego czy tak samo niegroźny jak znany mi z ciepłych wód europejskich. Zabrałem rzeczy i postanowiłem wrócić na wszelki wypadek bliżej cywilizacji - zresztą słonko mnie bardziej zmuszało do obrania kierunku pod palmy. Mimo bólu w plecach nie obrałem kierunku na najbliższe palmy, ale udałem się w stronę zgromadzenia różnorakich łodzi. Obejrzałem, że tak powiem dzieła sztuki szkutniczej wskazującej na inwencję czarnego człowieka, ponieważ ocean oddalony już chyba o dwa kilometry nie zakrywał w tych łodziach już niczego. Niektóre z nich służą do wożenia turystów poza rafę. Hi, hi.
Słońce w zenicie, grzeje niesamowicie. Wszystkie palmy proste jak słupy telegraficzne. Gdzie są te z widokówek pochylone nad wodą? Cień dają tylko ledwie wokół pnia, a te niestety nie stoją już na piasku. Jakoś mam taką niechęć do położenia się znów na jakimś wyschniętym zielsku. Doszedłem do jakiegoś hotelu, gdzie oprócz jedynej pochyłej palmy, która błogosławiła cieniem piasek u jej podnóża było kilku czarnych ochroniarzy pilnujących dostępu do włości. Zaryzykowałem i zaległem w cieniu palmy. Nie odważyli się, czy nie chcieli, ale nie podeszli mnie przepędzić - może im coś z czasów angielskich pozostało. Zrobiłem trochę porządku w notatkach a później podłożyłem plecak pod głowę i odrobiłem zaległości po muzycznej nocy. Przez dość długi czas nikt niczego nie chciał mi sprzeda. Tak długo, że doszedłem do wniosku, że czas wracać do miasta. Pod prysznic, bo tu musiałbym chyba wejść do hotelu. Wróciłem do drogi na miejsce gdzie zatrzymują się daladala nie niepokojony przez nikogo. Oni też mają dość południowego słońca.
W hotelu woda odwrotnie do moich potrzeb. Wczoraj wieczorem była zimna a teraz, gdy chciałbym się ochłodzić leci tylko gorąca. Widocznie mają tylko jedną rurę z tych beczek na hotelowym dachu. Ale morską sól jakoś zmyłem z siebie. Na obiad zjadłem sobie soczyste słodziutkie mango zakupione na ulicy za jedyne 20 szylingów - więcej w tym gorącu się nie chce jeść. Zaległem w łożu pod włączonym wentylatorem, aby jakoś dotrwać do funkcjonalnej temperatury. Ale mam skoki temperatur. W Polsce zostawiłem -25oC, pod Kili było + 25, na Kili -10, w Ngorongoro i okolicach +25 a tu nad oceanem prawie 40.
Dospałem wieczoru. Jeszcze jeden prysznic - tym razem trochę chłodniejszy i na miasto. Było już szaro, zachodzące po osiemnastej na tej szerokości geograficznej słońce zawsze mnie wkurza. Ciemne długie wieczory. Na szczęście w odróżnieniu od naszych, polskich te są ciepłe. Gdzieś tam w głowie błąkała mi się czyjaś myśl wyczytana w internecie: Nairobi, Mombasa miasta niebezpieczne nocą. Właściwie to jest wieczór, ale na wszelki wypadek cały dobytek z plaży zostawiłem w hotelu. Wziąłem tylko trochę drobnych i kopię paszportu (w razie jakby znaleźli ciało). Lubię sobie pochodzić po ulicach obcych miast i poobserwować życie tambylców. Nieważny kierunek, ważne, żeby było trochę ludzi, jakieś stragany, muzyka, życie po prostu. Mogę się godzinami przyglądać jak się toczy ich życie. A już bardzo lubię, gdy mam ze sobą aparat fotograficzny. Tym razem nie miałem. Gdyby mały nie odmówił współpracy na Kili to może bym go wziął, mała strata gdyby ukradli a i nie rzucałby się w oczy jak moja lustrzanka.
W pewnym momencie znalazłem się na uliczce, która była jakąś boczną a raczej tylną na zapleczu sklepików i knajpek. Ciemna prawie tak, że nic nie widać, gdzieniegdzie oświetlona światłem z otwartych drzwi. Służyła jako zaplecze garkuchniom a przede wszystkim jako ściek. Jak jestem odporny na smród, bród i ubóstwo to tym razem mnie ruszyło. Postanowiłem ratować życie i szukać bardziej przewiewnego miejsca z przewagą tlenu nad odorem. Z rozpędu znalazłem się w kwartale mniej, powiedzmy, skomercjalizowanym. Natknąłem się na w miarę przyzwoicie wyglądającą grillkuchnię. Dowiedziałem się, że dają tu kurczaki i wieprzowinę. Zamówiłem wszystkiego po trochu i jak zwykle umyłem ręce pod baniakiem z wodą wystawionym na ulicę. Właścicielem była oczywiście Hinduska - w zasadzie to siedziała przy kasie. Jedzenie mi smakowało.
Po kolacji pochodziłem jeszcze troszkę po uliczkach bardziej w centrum. Rozdałem resztkę gadżetów tu i ówdzie jeszcze obecnym dzieciakom i wróciłem do hotelu. Czyniąc przygotowania do powrotnej drogi postanowiłem opróżnić plecak z niepotrzebnych już rzeczy i zrobiłem sobie gorący kubek i kisiel.
Popatrzałem jeszcze trochę na ulicę, która nie zamierzała iść spać, więc dając dobry przykład poszedłem do łóżka.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (20)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 10% świata (20 państw)
Zasoby: 122 wpisy122 247 komentarzy247 2456 zdjęć2456 24 pliki multimedialne24
 
Moje podróżewięcej
27.10.2014 - 14.11.2014
 
 
16.01.2011 - 16.02.2011