Wczoraj przejazd do Dżajpuru minął spokojnie – znaczy bez opóźnień. Z dworca kolejowego motorikszą za 20 rp do hotelu. Hotel nawet wypasiony, pokój czysty, cichy i przyjemny. Kolacja w hotelu bo trochę od centrum i dość późno żeby wychodzić . Niestety kuchnia tylko wegetariańska ale czas się przekonać do zieleniny – zwłaszcza, że mam zamiar smakować kuchni Indii. Dobre jedzonko ale jakby mało sycące – zresztą nie przyjechałem tu przytyć.
Rano, z umówionym wczoraj rikszarzem o imeniu Dżanu objazd miasta. Na początek Albert Hall ale tylko z zewnątrz. Ciekawa architektoniczna mieszanka stylów. Wewnątrz muzem Centralne ze sztuką ludową i malarstwem. Później City Palace – kompleks pałacowy w części nadal zamieszkały przez maharadżę z rodziną. 300 rp - to jak na to co można tam zobaczyć trochę zbyt wysoka cena. Ale gdy zobaczyłem piżamę maharadży przestałem mieć jakiekolwiek kompleksy i zahamowania w stosunku do ograniczania spożywania czegokolwiek w jakichkolwiek ilościach. On się chyba trzy razy w nią zawijał bo nie sposób być tak grubym. Ale inne ubranka też miał niczego sobie rozmiarów.
Następnie obserwatorium astronomiczne Dżantar Mantar . 100 rp ale już warto. Zobaczyłem największy na świecie zegar słoneczny i parę innych przyrządów astronomiczno-astrologicznych też słusznych rozmiarów. Wszystko zbudowane na polecenie maharadży - chyba zgodnie z wymiarami piżamy.
Po południu obiad. Spróbowałem koziny. Nie za młoda ta ( a raczej ten) koza była. Ale, że podano ją w jakimś ostrym –choć prosiłem o nie ostry – sosie i do tego zapiekane ziemniaczki + zielenina (pomidor, ogórek, biała rzepa, cebula) smakowało doskonale. Kawa, cola i.. postanowiłem zaryzykować : lasii z mango. Jak się okazało bez sensacji. Cały obiad 390 rp. Po obiadku wejście w towarzystwie gołębi na Iśwar Minar Swarg Suli czyli „przeszywający niebo minaret” z około 1750 roku. Ładna panorama różowego miasta. Później wycieczka za miasto do Royal Gaitor, cenotafów – nagrobków królewskich ale bez złożonych w nich ciał. Zdecydowanie najbardziej fotogeniczna rzecz w całym mieście. Wg mnie bijąca na głowę najczęściej fotografowany pałac wiatrów. Z cenotafów na „mur chiński” czyli mury obronne fortu tygrysa pnące się wzgórzami wokół Dżajpuru. Bardzo ładne widoki z góry na nie do końca różowe miasto.
Zaczyna się kończyć czas. Pociąg już niedługo a tu jeszcze sporo rzeczy. Więc szybko nad wodę zrobić zdjęcie pałacowi na wodzie (Dżal Mahal). Można do niego łódką… Ale i tak nie do obejrzenia wewnątrz. Spróbowałem przy okazji mleka z kokosa od przydrożnych handlarzy. Jeszcze szybko do Hawa Mahal czyli pałacu wiatrów. Ale to tylko z zewnątrz. Koronkowa różowa robota. Ale żeby zrobić dobre zdjęcie trzeba by wejść na dach budynków naprzeciwko – niestety tylko na szerokość ulicy ale brak już czasu. Do hotelu po plecak i…
Ekstremum czwarte: jazda motorikszą. Ale trzeba rikszarzowi powiedzieć tylko, że bardzo ci się spieszy. Przez centrum Dżajpuru w godzinach szczytu. Trudno to opisać słowami skoro nawet nagranie z jazdy nie byłoby w stanie oddać wszystkiego. Szum w uszach a raczej huk i hałas. Klaksony, smród spalin, wyprzedzanie na piątego, jazda na dwóch kołach. Pieszy się nie liczy. Mniejszy zresztą też. Na dworzec przybyłem z duuużum zapasem czasu.
Podróż do Adżmeru minęła pod znakiem integracji z rodziną hinduską. Hindus podróżował z matką, żoną i dwiema bratowymi. Każda miała jedno dziecko. Poczęstowali mnie różnym jedzeniem czipsopodobnym. Wszystko pikantne. Odwdzięczyłem się polskimi pierniczkami z nadzieniem jabłkowym. Większość mojej szczodrobliwości wylądowała za oknem. Facet powiedział, że ma coś lepszego i wyjął piwo. Ale musieliśmy zawijać puszki w torby a przy konduktorze w ogóle schować.
Przed dworcem w Adżmerze oczywiście wojna z rikszarzami. Znalazło się nas pięciu chętnych na podróż rikszą do Puszkaru. Po ciężkich bojach (również pomiędzy rikszarzami) stanęło na 350 rp za kurs 11km wg przewodnika. Rzeczywiście było chyba z 25 km. Cudem upchnęliśmy pięć plecaków a jeszcze my… Wystając poza obrys i szalenie marznąc (noce są zimne) dotarliśmy do Puszkaru po 40 minutach jazdy. Rikszarz nie odpuścił – żądał już 400 rp. Pewnie nie wiedział, że pod górkę będzie mu tak ciężko ;)) Dostał – w końcu to tylko 1 zł na łeb więcej. Po krótkim błądzeniu w hostelu: Chacha’s garden za śmiesznie małe – tym razem – pieniądze. 150 rp za dobę. A o jedzonku w nim jutro.