Wyspałem się w autobusie za 60 soli tak samo jakbym się wyspał w tym za 100 - nadszarpnięcie budżetu zostało troszkę zniwelowane. Na dworcu autobusowym najpierw odbyło się wyłanianie spośród wielu taksówkarzy tego, który wie gdzie jest ulica, na której mieliśmy zarezerwowany jedyny nocleg z Polski i w ogóle. W hotelu dostaliśmy pokój przed chek in'em co po tylu godzinnej jeździe było wielkim plusem. Plusem było też to, że w łazience był wrzątek a na dole Wi Fi. Niedogodnością natomiast to, że znali z angielskiego jeszcze mniej słówek niż ja ( a ciągle coś od nas chcieli ) oraz to, że położony jest w dzielnicy medycznej. To znaczy, że najłatwiej w okolicy kupić protezę lub fotel dentystyczny. Po odpoczynku zwiedziliśmy zabytkową część Limy. Na kolana nie rzuca - no bo jak po Arequipie ma to zrobić, ale Plaza Armas klimatyczny jest - zwłaszcza wieczorem. Jak zwykle odsyłam do zdjęć.
Acha! Po drodze z hotelu do centrum jest mnóstwo jadłodajni, w których można zjeść lokalne zestawy dnia w cenie już od 6 soli ( nie wypasione jednak tak jak w Puno ) - czyli np. caldo di galina + np. cewice + coś do picia. Taniej niż jedzenie z biedronki.
;-p