Przyjechaliśmy do Puno o 5.30. Chciałem do południa zwiedzić wyspy Uros a później do La Paz. Ale okazało się, że nie ma żadnego autobusu między 12 a 14 do Boliwii żeby być tam w miarę normalnie tzn. móc załatwić w jakimś biurze podróży zjazd. Wszystkie autobusy dojeżdżają późno albo rano. Dlatego zapadła decyzja aby jechać do Copacabana a tam będą dwa wyjścia – coś zobaczymy na jeziorze i być może już po drugiej stronie granicy jest więcej lokalnych busów i uda się dojechać do La Paz normalnie. Albo zmarnujemy czas tak jak byśmy zmarnowali go po tej stronie granicy. Oczywiście zaznaczam, że nie uważam oglądania jeziora za zmarnowany czas.
Okazuje się, że Peru ( i okolice ) to duży kraj i przemieszczanie się z miejsca na miejsce zajmuje sporo więcej czasu niż wydawało się to w Polsce podczas planowania. Teraz też jadę jakimiś zadupiami bo ( o tyle dobrze ) kierowca dostał info, że na głównej drodze jest jakaś blokada i stracimy tylko około 2 godzin jadąc nimi niż stojąc pół dnia w korku, który z daleka patrząc wyglądał imponująco. A droga znów z widokami bo wzdłuż jeziora.
TT TT
W Copacabana jest mnóstwo chętnych aby zabrać nas na wyspy ale tylko w określonych godzinach czyli 8.30 i 14.30 czyli, że za późno na jedną a za długa druga – niestety skończyło się na obiedzie z widokiem na jezioro ( w budkach przy „plaży” wszystko po 25 boliwianos) i zamoczeniu nóg w zimnym, brudnym i śmierdzącym jeziorze Titicaca. Mimo wszystko dobrze to robi stopom po tylu godzinach jazdy, zwłaszcza jak można je wysuszyć na pomoście w andyjskim słoneczku i czwórce z nad jeziora.