Prawie "natychmiast" po powrocie udałem się do lekarza rodzinnego a ten NATYCHMIAST wysłał mnie do szpitala: może pan stracić nerkę!!
Nie zabrzmiało to przyjaźnie-dlatego zamiast poświęcić się pracy przedłużyłem sobie wypoczynek - tym razem dosłownie. Zanudzić się można na śmierć w takim szpitalu czekając od badania do badania. Jeszcze mi po drodze wypadł 15 VIII czyli kompletny dzień bezczynności.
W szpitalu okazało się, że to nie kamień ale złogi piasku - na USG wygląda podobnie. Dla mnie wielka różnica. Bo rodzenie jest o wiele mniej bolesne. I tak po dwóch tygodniach leczenia (z kilkoma przepustkami) kamień jak się znikąd pokazał tak i gdzieś zniknął. A i wszystko nie tak bolesne jak w Guczy było.
Morał z tego, że w ciepłym klimacie trzeba pić i pić i pić. Piłem dużo ale będąc w podróży w nieklimatyzowanym aucie większość wypociłem. Nerki nie miały czego przerabiać. Wniosek taki, że oprócz zaspakajania pragnienia trzeba zalać organizm. Czyli więcej piwa wieczorami...
Skutki "zakamienienia" układu moczowego odczuwałem jeszcze pół roku. Teraz (23 III 2014) jest już wszystko w porządku. Mogę znów się gdzieś wybrać ( aczkolwiek byłem w styczniu w Maroku - będzie wpis - to komfort podróży był lekko mówiąc: absorbujący uwagę).
OBYŚMY ZDROWI BYLI