Wyspałem się czyli odespałem podróż. Choć powstały przeszkody, które następnym razem należy usunąć - dla dobra ogółu.
;)
Po śniadaniu na trawie ruszyliśmy w stronę części Serbii zwanej dalej Kosowo ale bardzo szybko natknąłem się na następny drogowskaz turystyczny wskazujący drogę do dwóch klasztorów w górach. Do jednego 30 minut do drugiego 80 - pod górę oczywiście. Postanowiliśmy zobaczyć tylko ten niższy - wiadomo dlaczego. Wąska ścieżyna natychmiast, prawie po dachu jakiegoś budynku wprowadziła nas w cienisty las. Słońce zniknęło ale pod górkę nadal trzeba było iść. Niemniej bez siódmych potów dotarliśmy zaledwie po 15 minutach do pierwszego klasztoru. Zamknięty był ale na rzut oka nie był ciekawy. Analizując czas dojścia tutaj stwierdziliśmy, że do następnego nie będzie dłużej niż pół godzinki. Ruszyliśmy z nadzieją na coś ciekawszego. Droga jak w naszych Beskidach tylko odrobinę cieplejsza wyprowadziła nas do bramy(mki) na ścieżce. Otwarta była. Klasztor zupełnie inny od dotychczasowych. W urwisku skalnym na występie położyli mnóstwo kamieni na kamieniu zostawiając co jakiś czas otwór na okno. Niestety dojście do tego było zamknięte - żadnych śladów życia i reakcji na moje dobijanie się. Ale i tak warto było wejść ponieważ chłód skał i cień pozwalał na kontemplowanie widoków na otwartą przestrzeń jednej z dolin masywu Golija.
Najlepiej popatrzcie na zdjęcia.
Gdzieś tam na górze zostawiłem swoje okulary...
Po ponownym obmyciu się w rzece ruszyliśmy dalej i dalej i dalej bo drogi nie przestawały być kręte. Nie omieszkałem skręcić do Pavlicy gdzie na wzgórku stała malownicza cerkiewka. Kilkunastominutowa sesja zdjęciowa i powrót na główną drogę do Novi Pazar i dalej. Granica z Czarnogórą bez problemu, kolejka na 5 aut. Przez Rożaje do granicy z Kosowem. Tu oczywiście sami się przyznają do tego, że Europa ich nie uznaje tym, że każą wykupić ubezpieczenie. Nawet podczas przepychanki słownej na granicy policjant rzucił hasło: Kosowo to nie Europa. A już myślałem, że z moją rejestracją KOS uznają mi choć połowę płatności. Pośmiali się ale 30 euro musiałem zapłacić. Tym bardziej podtrzymuję tytuł tego blogu.
Po kilkuset zakrętach dojechaliśmy wreszcie do drugiego celu tej podróży: Rugowskiego Kanionu. Było już późno więc bardziej skupiłem się na poszukiwaniu miejsca na namiot niż na podziwianiu przełomu czy też robieniu zdjęć. Po 23 km skończył się asfalt (albo go zwinęli) i nie dość, że zrobiło się błotniście i dziurawo to na dodatek strasznie ciasno. Nie wspomnę tu o mijanych z przeciwka autach ale o tym, że nie bardzo widziałem miejsce na auto a co dopiero na namiot. Ale wiara (moja) w pomyślność wyprawy czyni cuda - po 1473 dziurach dolina się rozszerzyła, pokazała się wioska a za wioską rozległą polana. Można na nią było wjechać spokojnie kilkoma autami i zrobić pole namiotowe. Po drugiej stronie drogi czysty strumień. Odświeżający bardzo!!
Zrobiło się chłodno. Kolacja bez komarów.