Dziś dzień minął mi na chodzeniu wzdłuż rzeki. Rankiem poszedłem robić zdjęcia zmywającym swe grzechy, ale wbrew różnym opisom wcale ich nie było więcej niż normalnie. Tylko światło trochę inne, bo z drugiego brzegu. Wracając do hotelu natknąłem się na wycieczkę Niemców ‘’zwiedzających’’ german backery. Myślałem, że ominie mnie normalne śniadanie tak było tam ciasno, ale oni tylko robili tłok. Dwie drożdżówki z rodzynkami i kawa 100 rp. Nie było sensu iść do hotelu. Wróciłem nad rzekę. Prawie do południa szwędałem się po ghatach. Patrzałem jak się kąpią, jak rytualnie obmywają i nawet jak myją zęby. Dzieciaki wyławiają przy pomocy magnesów monety złożone w ofierze. Dalej w górze rzeki są ghaty, przy których robią pranie. Cały kombinat. Hotelowa pościel też. Na koniec zostawiłem sobie złożenie ofiary Matce Gandze. Kupiłem za 1 rp to co wszyscy czyli łódeczkę z kwiatami i świeczką. Pani Hinduska była przygotowana na to, że nie mam czym zapalić więc dostałem już palącą się. Wszedłem do rzeki i puściłem ofiarę – popłynęła w górę rzeki…
Wróciłem do hotelu. Wykąpałem się po wodzie z Gangesu i ogoliłem. Miałem co prawda zrobić to nad rzeką, ale 35 rp piechotą nie chodzi ;))
Żartuję! Może jeszcze zamiast ich brzytwy dałbym im swoją maszynkę, ale jak zobaczyłem, że robią to bez mydła namaczając tylko wodą z Gangesu to zrezygnowałem – nie wiem czy mam na to komplet szczepień. Pierwszy raz miałem taką brodę. Zeszło mi na jej usuwanie prawie 20 minut. Paweł i reszta!! Ostatni raz zapuściłem!!! Zapłaciłem za hotel. Doliczył mi oczywiście jeszcze taksę 20%, o której nie raczył wcześniej poinformować. To ja nie raczyłem przypomnieć mu, że nie dostałem rachunku za dzbanek kawy. Bilans wyszedł na zero. Straciło tylko państwo, bo nie raczył mi napisać rachunku. Zostawiłem plecak w kantorku i poszedłem na net oraz pochodziłem po sklepikach, bo Waranasi jedwabiem stoi. Zjadłem obiad tam gdzie wczoraj – już nie zamawiałem tak obfitego. 225 rp za specjalność zakładu, na ulicy kupiłem jeszcze warzywka zapiekane w cieście na głębokim tłuszczu i wziąłem rikszę – rowerową oczywiście. Po długich targach nie dałem rady zejść poniże 50 rp na dworzec – widocznie też mają pewne granice nie do przekroczenia. Mój kierowca starał się jak mógł (choć przy targowaniu, wbrew rzeczywistości mówiłem, że mam czas) i zajechał na dworzec cały mokry. Mimo tego nie zdjął kurtki. Wyciągnął jeszcze 5 rupii napiwku.
Zaniedbałem rezerwację i mam co mam. Najgorszą leżankę w wagonie - pierwszą z brzegu, czyli przy drzwiach i kiblu. Mam też cenną uwagę dla robiących rezerwacje za pośrednictwem biura. Nie zwróciłem uwagi na nr wagonu i miejsca. Dopiero jak podstawili pociąg okazało się, że nie istnieje coś, co mam wypisane na bilecie. Jeśli kupujecie slipper clas i nie ma tam symbolu S1, S2, S3 itp. To znaczy, że trzeba na peronie właściwym dla odjazdu pociągu znaleźć tablicę ogłoszeń, na której wywieszona jest lista tych dziwnych symboli, numer biletu a także wasze nazwisko i znaleźć przy nim właściwy już numer wagonu i miejsca. Udało mi się to zrobić przed godziną planowanego odjazdu a było mało czasu – „kruca bomba”. Pociąg odjechał z planowym 25 minutowym opóźnieniem. Przede mną 600 km i 13 i pół (planowych) godzin jazdy. Jak się jutro nie odezwę to znaczy, że nie zmógł mnie brud, choroby, hałas czy sraczka, ale indyjskie koleje.
Że tak zażartuję: dobranoc.