Wstałem wcześnie, o siódmej, żeby zdążyć zobaczyć wszystko bez pośpiechu. Miałem w planach zacząć od zachodu, ale plany nigdy w Indiach nie są sztywne. Do 11 mam się wynieść z pokoju, więc najpierw na wschód – tam jest mniej świątyń do zobaczenia, poza tym są nie płatne i można wrócić po 11-ej. Zmarnowałem trochę czasu czekając na owsiankę – ale odjazd: tym razem była to zwykła kasza gryczana + mleko osobno w dzbanuszku. W Polsce by to wszystko latało po ścianach… Ale szkoda mi tu czasu. Dobrze, że kawa i tosty w miarę normalne. „Najedzony” mimo zachęt wypożyczających rowery (40 rp za dzień), rikszarzy i innego natręctwa poszedłem pieszo. Droga wiedzie przez tzw. stare miasto. Szkoda, że nie mam więcej czasu bo podobno we wsi można znaleźć po domach różne starocie za niewielkie pieniądze. Lekceważąc domorosłych przewodników ups oprowadzaczy w wieku od lat… 8 do 50 obejrzałem w zupełnym spokoju ( za ogrodzenie nie wchodzą ) trzy świątynie. Wamana (XI w.) poświęconej inkarnacji Wisznu, jako Wamanie pod postacią karła, Brahma (jednej z najwcześniej powstałych), Dżawari (koniec XI w.). Wróciłem przez wioskę do drugiej części wschodniej grupy świątyń. Tu już bardziej komercyjnie, choć w dalszym ciągu bezpłatnie – czyli już nie w samotności. Zobaczyłem następne trzy: Adinatha, Parśwanatha z X w. największą z tej strony oraz Śantinatha z XIX w. – bardzo czynną. Wracając zajrzałem jeszcze do świątyni Ghantai innej niż wszystkie, bo ma tylko pozostałości świetności. Ogrodzona, że wejść się nie da, ale chłopaki gają w niej w krykieta. Zdążyłem do hotelu na czas. Zrobiłem jednocześnie chek in i chek out, bo wczoraj jakoś się mną nie zainteresowali. Oczywiście doliczyli mi 10% taxy do ceny pokoju, ale to i tak znośnie. Zostawiłem plecak w hotelu, kupiłem colę i poszedłem na zachód. Tak samo nękany po 10 minutach dotarłem do kas. Tu wstęp 250 rp. Znajduje się tutaj siedem świątyń w bardzo zadbanym ogrodzie. Postanowiłem spędzić tu tyle czasu na ile pozwoli mi głód. Wyszło mi cztery godziny. O świątyniach w Kadżuracho można przeczytać przede wszystkim to, że słyną z erotycznych rzeźb (coś w rodzaju Kamasutry dla niepiśmiennych) a tak naprawdę to trzeba mocno się ich naszukać. Wyręczyłem Was i pokażę to na zdjęciach. ALE…
Ale zobaczcie też resztę zdjęć. Zdobienia są naprawdę fascynujące. Kunszt rzemieślników a lepiej powiedzieć artystów sprzed tysiąca lat jest jak na ówczesne czasy doskonały. I tak sobie miło spędziłem południe i wczesne przed. Cicho, czysto, duchowo (bo Hindusi się jednak tu modlą), ciepło ;)) Spotkałem nawet dwie dziewczyny z Trójmiasta, z którymi trochę pogadałem. Wracały z Nepalu – były nim bardziej zadowolone niż z Indii. Mówiły, że Nepalczycy w stosunku do dwóch białych nie są tak natrętni jak Hindusi. A tu w Kadżuraho wg mnie przechodzą samych siebie. A nie byłem jeszcze w Delhi i Waranasi…
Wstąpiłem też do świątyni Matangeśwara już poza obrębem płatnym, bo tam jak najbardziej życie religijne trwa. Jest to najświętsze miejsce w Kadżuraho. Pochodzi z około 1000 r ne i zawiera dwu i pół metrowy lingam Śiwy. W środku siedzi sadhu i pokazuje kierunek ruchu. Tak ma to wszystko pozagradzane, że nie mając innego wyjścia w końcu dochodzi się przed jego oblicze. Pierwszy raz w Indiach zdarzyło mi się, że dałem się pobłogosławić. Sadhu oczywiście nie omieszkał wskazać na miskę ofiarną. Nie mając drobnych brzęknąłem dwurupiówką i poszedłem. Przy wyjściu usłyszałem, że świątobliwy mąż chyba dojrzał w ciemnościach nominał monety – chyba cofnął mi swoje błogosławieństwo, aczkolwiek na czole mam je do teraz. Generalnie rzecz biorąc KAŻDEMU Z NICH biały służy do dojenia (jakby mało mieli swoich krów).
Żołądek chyba wyzdrowiał. Poszedłem na thali. Oooooo!!!!!! Takiego ostrego dania to jeszcze tu nie jadłem a w życiu to chyba tylko raz. Nawet dostałem kataru nie mówiąc o łzach. Trzeciej dokładki nie chciałem. Przegryzłem rzodkiewką i pomarańczą.
Zacząłem się plątać po mieście oglądając sklepy. Naciągaczy więcej niż sklepów. Znów kupiłem pamiątki – na szczęście niewiele ważące, choć nie tanie.
Teraz siedzę w hotelowym ogródku typu zen. Zamówiłem „garnek” kawy i ich specjalność, ciasto czekoladowe. Z garnkiem kawy jakoś sobie poradzę. Jak skończę idę na internet. O 23.00 mam pociąg do Waranasi. 453 km za 200 rp (SL). Na miejscu będę o 10.50. Cena adekwatna do tempa…