Geoblog.pl    oboski    Podróże    MOJE KILIMANDŻARO I OKOLICE 2010    Kilimandżaro zdobyte !!! !
Zwiń mapę
2010
27
sty

Kilimandżaro zdobyte !!! !

 
Tanzania
Tanzania, Uhuru Peak
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8494 km
 
Noc znów zimna ale krótka. Po pięciu godzinach snu (w Polsce to akurat dla mnie norma) pobudka o 0.30. Gorąca herbata i po 15 minutach ruszamy. Zapalamy czołówki. Ja pierwszy raz na tej wyprawie w rękach zamiast aparatu mam kijki. Pierwszy raz widzę też potrzebę posiadania przewodnika. Za nic bym nie zgadł, w którą stronę ruszyć – poza tym, że pod górę. Punkciki kilkudziesięciu czołówek mrugają rozrzucone po całym stoku. Po początkowym podejściu pod sam stożek zaczyna się bardzo monotonne podejście krótkimi trawersami dość stromego zbocza. I trwa to tak kilka godzin. Nikomu się nie chce rozmawiać. Wszyscy oszczędzają tlen dla płuc. Co jakiś czas ktoś zarządza odpoczynek, z którego wszyscy chętnie korzystają ale nawet wtedy rozmowa streszcza się do słów: jak tam? Dobrze!
Planując wyjazd chciałem tak dopasować czas aby wejść na Kili w dniu moich urodzin, ale zostałem przegłosowany przez chłopaków o trzy dni. Innym ważnym czynnikiem był czas pełni księżyca. Właśnie pięknie nam przyświecał całą drogę sprawiając, że czołówka przydawała się tylko chwilami. Nie przewidziałem tylko jednego. Świecił do czasu. Bo po kilku godzinach marszu najzwyczajniej zaszedł przed nami akurat za stok góry, na który się wdrapywaliśmy. On był z drugiej strony – w Kenii. A ja tymczasem dreptałem jakby w miejscu. Prawie cały czas to samo. Kilkanaście kroków trawersu, skręt o 180O i znów kilkanaście kroków pod górkę i skręt o 180O. O czym można myśleć idąc tak w ten sposób przez kilka godzin? Przemyślałem chyba wszystko. Szkoda, że nie wziąłem sobie MP3 z nagranym np. Panem Tadeuszem. Byłby to pierwszy raz w całości. Albo z Mistrzem i Małgorzatą powtórzonym trzy razy, bo może wtedy dostrzegłbym dzieło w tym dziele. A serio: jak ktoś się wybiera na ta górę to MP3 dobrze wziąć właśnie na tą noc.
Na kilka minut przed świtem ścieżka zaczęła się wspinać, a ja razem z nią, prosto bez żadnych już zakrętów pod górę. I niebawem z zaskoczeniem osiągnęliśmy brzeg krateru o nazwie Stelal Point. Była godzina 5.57. Siedliśmy na skraju i zaczęliśmy czekać na świt, który wkrótce szybko nadszedł. Powiem wam, że warto tak dreptać po nocy i kilka godzin wpatrywać się właściwie tylko we własne buty, aby zobaczyć taaaaki wschód słońca. I choć trwał on bardzo krótko jak to tutaj bywa to wystarczył za kilkadziesiąt wschodów w innych miejscach. Oczywiście mój wierny towarzysz aparat znów był ze mną. Okazało się tylko, że zapasowy automacik, który wziąłem na wszelki wypadek jakby mi zabrakło prądu w akumulatorach do podstawowego sprzętu przestał działać. Ale oszczędnie gospodarując miałem jeszcze 85% drugiego. Ruszyłem robić zdjęcia lodowcom. Nikomu się nie chciało iść ze mną. Dlatego mam tylko jedno zdjęcie, które zrobił mi przewodnik gdy już wszyscy odpoczęli i ruszyliśmy na ostatni etap zdobywania Uhuru Peak. Czułem się doskonale. Choroba wysokościowa pokonana w każdym kawałeczku. Nic mi nie było. Nawet gdy zrobiłem dodatkową 10-minutową rundkę po krawędzi krateru w celu zdjęcia lodowców. Żadnych problemów z oddychaniem czy bólem czegokolwiek. Organizm złapał rytm. Doszedłem na szczyt pod tablicę jakby to była połonina. Zdążyłem obfotografować wszystko dookoła jak i siebie zanim dotarła reszta ekipy. Teraz zdjęcia grupowe. Weszliśmy wszyscy – skuteczność 100%. Jest godzina 6.50. Ruszyłem dalej w celu zrobienia kilku zdjęć w kraterze ale zawróciły mnie okrzyki całej ekipy, że wracamy. Udało mi się jeszcze tylko znaleźć rzeczywiście najwyższy punkt w okolicy w postaci kamienia na kamieniu, na który wszedłem oczywiście i już musiałem schodzić. Szkoda. Pobyłbym tu jeszcze jakieś pół godziny, bo niecodziennie ma się całą Afrykę pod stopami. A -10O C przy słonecznej pogodzie zupełnie mi nie przeszkadzało żeby być tu dłużej. Ale mus to mus. Schodzimy. Do Stella Point jakoś było, ale później zaczęło się strome zejście. Oooo!!! Tego tygryski nie lubią najbardziej. Stok pokryty żwirem wulkanicznym, który zsuwa się razem ze mną przy każdym kroku. Muszę bardzo mocno pracować nogami. Cztery dni marszu pod górę to nic w porównaniu z tym, co teraz mnie czeka przez dwa dni. Muszę zejść w dół o całe cztery kilometry w pionie. Po kilkunastu minutach prób wszelakich sposobów jak najskuteczniej i najlżej posuwać się w dół doszedłem do wniosku, że metoda janosikowa jest najlepsza. Zacząłem skakać obunóż raz na lewą raz na prawą stronę jak to w młodości zaobserwowałem na kultowym serialu o dobrym zbóju z Orawy. Czasem czekała mnie niemiła niespodzianka ponieważ pod cienką warstwą żwiru czaiła się na mnie złowroga skała lita. A trafiwszy na taką wszelkie prawa fizyki przestawały działać z wyjątkiem jednego: prawa grawitacji. Szkoda, że aparacik zastępczy odmówił współpracy bo przewodnik, który ze mną nadążał zrobiłby mi niezły film, który mógłby być ilustracją dla wszystkich, którzy wybierają się na trekking , jak nie należy chodzić po górach. Niemniej zaliczyłem tylko dwa upadki na plecy oraz ich poniższą część. Więc nie było tak tragicznie. Uszczerbków na zdrowiu nie poniosłem a pozwoliło mi to na szybkie dotarcie do namiotu. Zastanawiałem się tylko nad jednym. Jakby się nie schodziło to i tak przy każdym kroku obsuwa się z każdym spora część żwiru i popiołu. Kiedy to wszystko znajdzie się u stóp Kili?? Przy namiocie krótkie negocjacje. Zaczyna się od picia. Moje zapasy się już skończyły. W myśl dobrych rad piłem dużo i wypiłem. W bazie dostałem tylko pól litra jakiegoś soku. Pragnienia jednak nie zaspokoiłem. Wyżebrałem jeszcze kubek. Na ten camp wodę trzeba donosić z kilkuset metrów poniżej. Następnie mówi mi, że teraz mam dwie godziny na sen, później zupa i ciąg dalszy zejścia. Wynegocjowałem swoje: śpię trzy godziny, nie chcę zupy a wodę przeznaczoną na zupę wypiję jak wstanę. Pięć minut później już spałem a w namiocie było ciepło. Przez sen słyszałem dyskusje…

Po trzech godzinach obudziłem się sam dotknięty jakąś dziwną ciszą. Wyszedłem z namiotu. Pusto, cicho. Dookoła poznikały namioty. Obok stał tylko namiot chłopaków i siedziało dwóch przewodników.
-Co jest??- Pytam czarnych.
-Chłopaki nie idą – odpowiedzieli.
-Jak to nie idą???
-Są zmęczeni. Jutro pójdą
Budzę ich. Okazało się, że przyszli godzinę po mnie i wymyślili, że zejdą dalej dopiero jutro. Stwierdziłem, że mnie nie stać na przedłużenie zejścia o jeden dzień czyli o 100$. Też im nie było na rękę ale dziś już nie chcieli iść. Mogłem iść sam, ale grupa to grupa. Wymyślili więc, że jutro zejdziemy całą dwudniową trasę. Dla mnie masakra. Nie dość, że będę robił to czego nie lubię, na dodatek podwójnie , to trzeba będzie jeszcze narzucić sobie mało spacerowe tempo. A gdzie czas na podziwianie przyrody i robienie zdjęć? Do tego wszystkiego okazało się, że tragarze i kucharz już poszli. Zamiast zupy sucha przekąska i tyle. Zrobiłem jeszcze kilka zdjęć i wróciłem do namiotu. Trudno, jakoś to będzie…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (20)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
bogmar
bogmar - 2011-09-12 08:49
Brawo, brawo i jeszcze raz brawo.Jesteśmy pełni podziwu.Piotruś trzymaj tak dalej.
Pozdro.......
 
oboski
oboski - 2011-09-12 21:15
Dzięki wielkie czyli
karibu sana
 
mirka66
mirka66 - 2011-09-15 10:10
Przepiekne widoki-zazdroszcze i gratuluje.
 
BPE
BPE - 2011-09-16 10:16
gratuluje !!!
Na pewno warto było !!!
 
 
zwiedził 10% świata (20 państw)
Zasoby: 122 wpisy122 247 komentarzy247 2456 zdjęć2456 24 pliki multimedialne24
 
Moje podróżewięcej
27.10.2014 - 14.11.2014
 
 
16.01.2011 - 16.02.2011