Z rana na śniadanie do innego hotelu, bo to samo a taniej i ciekawe widoki na główną ulicę miasteczka Main Bazar (jakżeby inaczej). Kawy, tosty z dżemem, owsianka z miodem (95rp). Pierwsze kroki na wyspę do pałaców. Wstęp 250 rp + 25 za foto na wszystkie zabytki w okolicy. I jak się okazało tylko przy Pałacu Królewskim można kupić bilety. A sprawdzają.
Nie będę opisywał pałaców. Na pewno są świetnym tematem fotograficznym. Wstawię zdjęcia to zobaczycie. Pełno w nich zakamarków, można pochodzić po piętrach, wchodzić gdzie się chce. Szkoda, że to tak zniszczone, że w zasadzie to chyba o to nikt nie dba. Ale architektura imponująco-zachwycająca. Kiedyś to musiało naprawdę być piękne jak nie odpadły murale i inne zdobienia, jak działały fontanny i kwitły kwiaty. Do zobaczenia są trzy pałace: Raj Mahal (królewski), Dżahangir Mahal (XVII w.), oraz Sheesh Mahal (XVIII w.) obecnie hotel z restauracją – dziś pójdę tam na kolację, bo dają mięso. Po pałacach kolej na świątynię Ćaturbhudż górującą nad całym miasteczkiem. Wielkością dorównuje naszym gotyckim katedrom. Zbudowana na planie krzyża greckiego. Wewnątrz posiada naprawdę duży hol, w którym odbywały się bardzo ekspresyjne zgromadzenia wiernych. Dziś w jednym z ramion świątyni oddaje się cześć Wisznu. Zdjęć nie wolno robić, ale przez komórkę można gadać. Następnie piesza wycieczka za miasto (10 minut) do świątyni Lakszmi. Ciekawe rozwiązanie architektoniczne – na planie trójkąta równobocznego. W środku, na dziedzińcu wysoka wieża, na którą można wejść aż na sam czubek, ale niestety dwa okna są zamurowane i widok bardzo ograniczony. Wlazłem do jednego, ale szkoda fatygi. Natomiast zdobienia są najbardziej oryginalne w całej Oćhii. Przedstawiają nie tylko motywy religijne, ale także sceny z życia codziennego możnych.
Pora na przekąskę. Znów na głównym skrzyżowaniu, tym razem chana masala (coś ze strączkowych – piekielnie ostre) i veg. salad. + sok z ananasa, (bo był jeszcze tylko z pomarańczy a te nabyłem na straganie) + kawa – 120 rp.
Z knajpki nad rzekę Betwa. Bardzo ciekawy most, woda czysta, piorą, kąpią się. Widoki na cenotafy. Poszedłem w ich kierunku – w stronę zachodzącego słońca. Chyba zrobię ranking co jest najbardziej wdzięcznym tematem do fotografowania w Indiach. Możecie już głosować. Ja stawiam na trzy rzeczy, jedną z nich będą właśnie cenotafy. Grupa 15 grobowców świetnie prezentowała się w świetle zachodzącego słońca. Ale nie będę tu czekał na zachód. Wróciłem na most. Okazało się, że jak zwykle w Indiach miałem wielu współwyznawców Zachodzącego Słońca różnych narodowości ze wskazaniem – tym razem - na skośnookich. Po zachodzie na piwko do polecanej przez przewodnik knajpki przy moście na wyspę Betwa. Ale ja jej już nie polecam Pusto, piwo 150 rp (tyle co w pałacu radży) i jeszcze po odczekaniu ponad 10 minut nikt się z tym piwem nie zjawił. Tutaj o tej porze po zachodzie robi się, że tak powiem rześko, więc do hotelu po polar i do pałacu na kolację. Koniec końców miał być kurczak, ale tego jeszcze mogę znaleźć na swej drodze. Wziąłem ryby na sposób indyjski. Oczywiście podane w gęstym sosie. Na talerzu, a tym bardziej na zdjęciu wygląda to tak: jeszcze nigdy czegoś takiego nie jadłem, ale już parę razy udało mi się w coś takiego wdepnąć. Nie ma tak źle. Sos dobry a ryba po oczyszczeniu z niego smakowała coś jakby filet z dorsza. Całość też się komponowała. 170 rp.
Po kolacji internet. 30 rp/h. Mało tu tego…