Spokojnie wczoraj zdążyliśmy na przesiadkę w Udajpurze. Aczkolwiek jazda przez okolice okolic też zasługiwała na osobny dzień podróży. Autobus zajeżdżał w niesamowite wioski gdzie życie toczyło się daleko od tego, co nawet folklorem można by nazwać. Prawie nikt nie mówił po angielsku i ciężko było ustalić cenę na cokolwiek (np. dwa pomarańcze). Widziałem pierwszy raz Hindusa na słoniu, jako uczestnika ruchu drogowego.
Dobrze się złożyło, że były jeszcze 3 godz. do pociągu do Udżdżainu i dobrze się składało, że znałem już Udajpur. Szybko riksza do centrum (już tylko 40 rp) na dach hotelu z WiFi specjalnie dla Was i z dobrą knajpą specjalnie dla mnie. Zamówiłem mięsko z całego kurczaka w sosiku jak kiedyś. Do tego talerz opiekanych ziemniaków. Kawa. Bananowe lassi. Wszystko za 340 rp. Dwie godziny na necie ledwo mi wystarczyły, żeby to zjeść. Dobre było. Ale dwie godz. na necie to za mało żeby nadrobić zaległości.
Slipper’em do Udżdżainu bez żadnych niespodzianek (punktualnie i spokojnie). Oczywiście znów w towarzystwie rozwrzeszczanej rodziny. Dziadek z trzema córkami i wnuczkiem. Zaczęli jeść kolację. Namawiali mnie, ale po daniu na dachu byłem zbyt pełny żeby coś zmieścić. Jedli jednak zbyt długo a może to ja zbyt natarczywie im się przyglądałem, bo w końcu dziadek namówił mnie na ciapati. Oczywiście nie samo – z dall (strączkowe na różne sposoby). Jedna z córek dała mi ciapati a druga talerzyk (swoje mieli rozłożone na podłodze wagonu). Trzecia chciała nałożyć dall palcami (jak wszystkim), ale dziadek ją upomniał, więc wzięła pokrywkę od pojemnika z jedzeniem, która od początku poniewierała się po wagonowej podłodze i nałożyła mi porcję grochu z przyprawami. Nie mogłem odmówić…
Przeżyłem noc na najwyższej pryczy bez żadnych przeszkód – poza tym, że rodzinka była najgłośniejsza w całym wagonie.
W Udżdżainie trochę czasu na dworcu i przesiadka na następny pociąg do Bhopalu. Tym razem najniższą klasą (50 rp). Gdzieś na półce obok bagaży spędziłem trzy godziny, przekroczyłem zwrotnik raka i świętowałem swoje urodziny.
W Bhopalu wybór padł na hotel Sonali Regency, jedynego jak na razie wziętego z przewodnika, ponieważ był blisko dworca a za dużego wyboru nie ma. 495 rp za dwójkę za noc. I w nim naprawdę wreszcie była bardzo gorąca woda. Poza tym przy cichej uliczce. Polecam, choć nie taki tani. Ale był też WiFi. Na recepcji.
Z dworca można było iść pieszo, ale przyczepił się naganiacz, że za 10 rp nas zawiezie. Żaden pieniądz, więc OK. Oczywiście na tak krótkim odcinku już kombinował i zajechaliśmy pod inny hotel. Opowiadanie, że Sonali jest zły, brudny itp. W końcu naganiacz został wywalony z rikszy, ale jeszcze po drodze rikszarz pokazał górę śmieci na ulicy blisko hotelu na dowód jak tu jest źle. Tak jakby gdzie indziej było czyściej.
Krótki prysznic i na miasto. Zobaczyłem dwa z trzech meczetów polecanych przez przewodnik. W tym największy w całych Indiach: Tadż-ul-Masdżid oraz drugi: Dżama Masdżid. W pierwszym jest duża szkoła koraniczna i szum jak w ulu (może dlatego to ma w nazwie – z resztą gniazd pszczół nad wejściem było mnóstwo). Zobaczyłem też ciekawy architektonicznie budynek Śaukat Mahal z XIX w. będący mieszaniną stylu orientalnego z gotykiem i barokiem. Więcej mi się nie chciało oglądać, ponieważ miasto jest rozległe, kolano mnie boli, plan miasta do bani, ulice syfiaste i nieciekawe. Jadzia jak zwykle chce nad jezioro na zachód słońca. Przynajmniej czysto, mniej hałasu i można siąść. Na kolacji (a knajp jest niewiele) spostrzegłem chłopaka z hotelu (minęliśmy się w recepcji). Hej! Hej. Podeszła do nas jego dziewczyna. Okazało się, że szukają 2 chętnych do taksówki na jutro na zwiedzanie okolicy. Znów szczęście nam sprzyja. Zrobimy wszystko w jeden dzień zamiast w dwa a i to pewnie nie aż tyle. Umówiliśmy się.
Kolacja wypasiona, bo jakoś tak do tej pory to na najwyższej półce wagonowej posiliłem się kilkoma tutejszymi bułeczkami i polskim śledziem w pomidorach. Teraz było: papdi chat (mielone ziemniaki i ser zapiekane na ghi), butter dall fried ( na bazie strączkowych), aloo paratha (placek typu ciapati ale m.in. z ziemniakami), cola – boss się zapytał czemu nie jem, ale ja tylko ziałem ogniem. Mówię, że dobre, ale za ostre. Zabrał mi miskę z dall i poszedł. Za kilka minut wrócił z nową – nie była już tak ostra i dobrze się jadło.
Wieczorem posiedziałem w recepcji na WiFi.
######################
Generalnie patrząc z perspektywy tego, co już widziałem uważam ostatnie dni za zmarnowane. Nie pojechałbym już więcej do Mount Abu, nie zwiedzał Bhopalu. Oczywiście do Bhopalu trzeba przyjechać, aby zobaczyć ciekawe okolice, ale reszta nie warta była i tak już napiętego czasu. MtAbu – Bhopal 22 godziny, 800 km.