Rano po kawie w hotelu poprzez budzący się bazar gdzie spróbowałem lokalnych bardzo świeżych, ciepłych miodowych ciasteczek (8 rp/10 dag) po bilety na pociąg. Okazało się, że szczęście nam sprzyja. Pociąg z Udajpuru do Udżdżain jeździ tylko 3 razy w tygodniu. Właśnie dziś. Pozostaje tylko dostać się na czas do Udajpuru. Bezpośredni autobus jest o 15.30 więc możemy nie zdążyć. Trzeba brać wcześniejsze lokalne. Do hotelu po plecaki i na dół do Abu Road bardzo lokalnym za 19 rp. Wznosząc modły o sprawność hamulców zjechałem na dół.
Ekstremum szóste: jazda lokalnymi autobusami a zwłaszcza z tak wielkiej góry jak Mount Abu. Autobus pamiętający chyba jeszcze czasy kolonializmu, kierowca jak inni – luzak. Pasażerowie wiozący kapustę w workach i inne dobra, faceci plujący przez otwarte drzwi (w ogóle plucie, smarkanie w palce, charchanie [nie wiem jak się to pisze], bekanie jest tu ogólnie przyjętą normą). Dzieci wymiotujące przez okno. A to wszystko po niesamowitych zakrętach na wąskich górskich drogach pośród dźwięków klaksonów i strzelających resorów. Pierwszy raz widziałem znaki drogowe: zatrąb albo z narysowaną nogą na pedale (tylko czy to hamulec czy gaz trudno było po reakcji kierowcy wywnioskować).
W Abu Road okazało się, że jest następny lokalny do Udajpuru (105 rp). Pól godziny na połączenie poświęciłem na lokalne jedzonko podane w misce zszywanej z jakiś liści, które na pewno nie były z bananowca. Ostre – 2 szt. (20 rp) + cola 30 rp. Mamy mieć kilka godzin na przesiadkę w Udajpurze. Zobaczymy. Bo jazda przez wszystkie dziury (miasta) w okolicy jest czasochłonna.