Zimno, ciemno do domu daleko. Cóż robić?? Riksza do centrum za 70 rp. Pierwszy lepszy (rzeczywiście lepszy) hotel żeby nie stać na jeszcze niebudzącej się ulicy. Dwójka 500 rp ale warunki nawet bardzo dobre jak na gh. Z TV (są mistrzostwa świata w krykiecie – wiecie zresztą). O 6.30 już leżałem łóżku. Jadzia (moja towarzyszka podróży na pewien czas) poszła na dach oglądać wschód słońca. Przed 10 przyszła z wieścią, że dwoje Belgów i troje Anglików szuka jeszcze dwóch osób na pokrycie kosztów wynajęcia taksówki do Ranakpur i fortu Kumbhalgarh. Propozycja o tyle interesująca, że komunikacja w tym rejonie jest bardzo powolna (teren gór Aravali) i bardzo lokalna. Na łeb miało wyjść 300 rp za cały dzień. Na początek do dżinijskiej świątyni w Ranakpur słynącej z tego , że ma 1440 rzeźbionych kolumn i podobno nie ma dwóch jednakowych. Ale rzeźbione są nie tylko kolumny ale także ściany zewnętrzne i wewnętrzne, sklepienie, kopuły oraz kilka wolnostojących rzeźb. Wybudowana została w 1439 roku. Dłubali ją 50 lat. Jest ku czci tirkhantara Adinatha, którego wizerunek podlegający całkowitemu zakazowi fotografowania (łącznie z gwizdaniem na niesfornych turystów, którzy ledwo co tylko skierują w jego stronę obiektyw) spogląda w cztery strony świata. No ładne ale w fotografii bardzo monochromatyczne. Wstęp 50 rp z foto plus 20 rp za wypożyczenie długich gaci. Bo tu już chodzę w krótkich. Na zdjęciach wypożyczone są niebieskie. Na parkingu stado langurów. Małe ciekawskie a jak im „się zwraca uwagę” to matki agresywnie ich bronią. Dobrze, że chodzą parkingowi z kijami. Jedzenia już lepiej nie wyjmować. Żeby zjeść śniadanie ( w hotelu tylko rosół z kubka bo dieta musi jeszcze potrwać) w postaci marsa zamknąłem się w aucie. Przypomniało mi się safari w Ngorongoro gdzie też, żeby coś zjeść trzeba było siedzieć w jeepie – tylko, że tam kradły ptaki. Nikt zresztą nic nie jadł bo knajpki nijakiej nie było. Przejazd przez wioski górskie do fortu Kumbhalgarh. Te niewielkie odległości (90 km od do) wymagają jednak czasu. Drogi kręte, dziurawe, górzyste. Krowy, wioski i inne atrakcje. Po drodze zostałem nawet poganiaczem wołów przy kołowrocie. Ale odjazd. Chyba się zatrudnię. W Europie lubiłem odwiedzać wesołe miasteczka a tu karuzela za darmo i jeszcze może dorobię.
Trochę mi się wydawało dziwne lokowanie takiego fortu na tym zadupiu. Przecież można by obejść go za pierwszą lepszą górką. W końcu Hannibal nie takie wzgórki przeszedł. Ale gdy dojechaliśmy na miejsce to widok był naprawdę imponujący. Lubię już indyjskie forty – szkoda, że ominąłem ten w Bikanerze. Wstęp jedyne 100 rp no chyba, że reszcie zachce się światła i dźwięku o 19ej za dodatkowe 100 rp. W tym forcie nie ma wnętrz jako takich do podziwiania ale samo założenie architektonicznie ciekawe, budynki różnorodne stylowo no i widoki z góry fantastyczne. Zbudowany został za czasów, gdy nasz Władzio Warneńczyk kończył swój żywot. Mury obronne mają 36 km. Najwyższy budynek zwany jest Pałacem Chmur ponieważ w czasie monsunu znajduje się wśród chmur. Na szczęście jest koniec pory suchej i nie ma żadnych chmur. Wszyscy jednogłośnie ustaliliśmy, że idziemy fotografować zachód słońca z murów obronnych. Słonko zaszło a z nim ochota na światło i dźwięk. Zrobiło się chłodno, ba zimno a na czipsach o smaku magic masala cały dzień nikt długo nie wytrzyma. Postanowiliśmy szukać restauracji. Kierowca – chłopak 25 lat – zawiózł nas do bardzo eleganckiej knajpy. Belg poszedł na zwiad. Ale jakoś tak pierwszy raz nie miałem obaw, że słono przepłacę za jedzenie. W końcu cała reszta też jest niskobudżetowa – zwłaszcza, że oni mają dłuższe plany podróży. Belg wrócił: baaardzo drogo! Pojechaliśmy do następnej - też drogo. Głód doskwiera, dookoła chodzą steki (co prawda święte) a my nie mamy co jeść. Kierowca dzwoni non stop – może ustala prowizję od siódemki gości. Ale w następnej wiosce już jest normalnie. Zero klientów, ale jedzenie dobre. I szybko. Każdy coś tam wziął do jedzenia i picia. Rachunek podzieliliśmy na siedem – łącznie z napiwkiem wyszło po 200 rp. Zjadłem aloo gobi – przynajmniej pewne po przymusowej przerwie.
W Udajpurze byliśmy około 22ej. Z napiwkami, autostradą i parkingami wyszło po 350 rp za całodzienną wycieczkę taksówką. Internet już zamknięty. No to porządek w zdjęciach i spać.