Geoblog.pl    oboski    Podróże    INDIE 2011    Złote miasto
Zwiń mapę
2011
22
sty

Złote miasto

 
Indie
Indie, Dżaisalmer
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6611 km
 
Zaryzykowaliśmy i daliśmy się zawieźć naciągaczowi do hotelu. Jego prywatnym autem (10 rp od głowy). Jeszcze było ciemno a już siedzieliśmy na dachu hotelu w oczekiwaniu na świt nad fortem i całym Dżajsalmerem. Nie powiem, że zły wybór. Hotel, jako jeden z najwyżej położonych w mieście oferuje doskonały widok na fort, miasto i pustynię Thar. Dwie kawy i naleśnik z bananem na śniadanie – 80 rp.
Żeby nie marnować czasu poszedłem bez żadnego planu na miasto. Oczywiście w kierunku fortu, który góruje nad miastem na osiemdziesięciometrowym wzgórzu o nazwie Tirkuta. Zagłębiłem się w uliczki pełne handlujących wszystkim. Szale z kaszmiru, jedwabiu i paszminy. Biżuteria wszelakiego rodzaju. Ciuchy. Warzywa i owoce. Święte krowy. Motory i riksze. Ale nie aż tak ciasno i głośno jak w innych miastach. Oczywiście jest też bród i smród – łącznie z otwartymi ściekami (patrz gdzie idziesz) – ale trzeba przyjąć to za normę i już więcej nie będę wspominał o tym. A ludzie jakby mniej natrętni a przecież z pewnością pochodzą od kupców niegdyś zaludniających to miasto i dzięki którym rozwinęło się tak bardzo. Dżajsalmer powstał na odwiecznym szlaku handlowym łączącym Indie z zachodnią Azją. Ale przestał się rozwijać z powodu przejęcia handlu przez transport morski oraz ostatecznie poprzez zablokowanie nowopowstałą granicą indyjsko-pakistańską.
I tak błądząc znalazłem się przy haveli (to liczba mnoga bo chyba nie pisze się hawelach). Są to budynki mieszkalne wzniesione przez dzianych kupców. Charakteryzują się tym, że są bardzo bogato zdobione. Wręcz koronkowa robota kamieniarzy we wszechobecnym tu piaskowcu – dlatego Dżajsalmer nazwano „złotym miastem”. I na pewno ta nazwa do niego pasuje bardziej niż wspomniane wcześniej Różowe Miasto. Naprawdę warte obejrzenia. Co będę dużo gadał – wstawię zdjęcia to zobaczycie.
Krok po kroku, zdjęcie po zdjęciu dotarłem do foru. Też robi wrażenie. Potężne mury, długie na 4 i pół km broniły miasta na pustyni. Przy bramie (trzeciej – bo tyle broniło fortu) jest german bakery. Kupiłem drożdżówkę, ale nie miał reszty. Powiedział, że jak będę wychodził to zapłacę. Zaryzykował 20 rp. Zrobiłem mu zdjęcie żebym wiedział komu oddać kasę. Ale się zaskoczył kiedy po 6 godzinach przyszedłem z drobnymi. Fort i dziś jest zamieszkany przez kilka tysięcy ludzi – toczy tam się normalne życie ukierunkowane jednak na turystów. Na początek trafiłem na zespól świątyń dżinijskich powstałych XII-XV w. Wstęp 30 rp + za aparat 70 rp . I dobrze pilnują żeby nie przemycić aparatu w plecaku czy kieszeni. Domagają się także opłaty za tel. kom. bo i ten ma aparat. Ale warto zapłacić. Świątynie są tak bogato rzeźbione w piaskowcu, że aż dech zapiera. Haveli mają swoje ornamenty a tu ponadto różne postaci ze szczegółami, których nie należałoby się spodziewać po rzeźbie w kamieniu. Następnie jeszcze kilka różnych załków i trafiłem na reklamę vero italiano espresso. Wstąpiłem bo czemu nie. Okazało się, że to chyba najwyżej położona dachowa knajpka na terenie fortu. Postanowiłem przy okazji zobaczyć jak smakuje tutejsza pizza. Same wegeteriańskie. Z serem i pieczarkami 85 rp + cappuccino 50 rp. Ceny jednak adekwatne. Smakoszy włoskiego jedzenia informuję, że pizza taka sobie. Znaczy w miarę jedzenia coraz bardziej twarda – to nie to ciasto, chyba robione na ciapati. Ale jeśli ktoś nie lubi ostrych dań hinduskich to ma jak znalazł, bo prawie nie doprawiona była. A oregano – wśród tej różnorodności przypraw – jakoś brakło. Dla samego cappuccina jednak warto tam zajrzeć. Na pizzę czekałem z godzinę – dosiadł się do mnie Anglik, który ma żonę Polkę z pod Koszalina ale nic nie umiał po polsku (próbował mówić: korniszon). Mówił, że lubi ciasto z serem, ale zapomniał jak się mówi sernik ( i drożdże).
Później wybrałem się do pałacu Maharawala. To taki lokalny tytuł lokalnego władcy. Znów misterne zdobienia w piaskowcu. A na dodatek najwyższy budynek w całym forcie z widokiem na miasto i okolice. 250 rp łącznie z audiobookiem i pozwoleniem na foto.
W całym mieście zachwyciła mnie najbardziej mnogość ażurowych przesłon okien. Słońca nie wpuszczają a podglądać życie ulicy można. I wszystko w piaskowcu. Wychodząc kupiłem jeszcze jedną drożdżówkę – na jutrzejsze śniadanie. Nawet czerstwa będzie lepsza od naleśników w hotelu.
Powrót plątaniną uliczek, wśród straganów. Jest piwo: 85 rp. Jedna pomarańcza za 10 rp (chyba przepłaciłem), dwulitrowa pepsi 60 rp.
W hotelu dach zajęli francuzi. Okazało się, że wynajęli go sobie na nocleg (40 rp / głowę) ale posiedzieliśmy trochę – wszak do nocy jeszcze sporo czasu. Jeden powiedział, że zna słowo po polsku ale nie umie go wymówić. W końcu ustaliliśmy, że chodzi mu o: wściekła.
Kolacja jak do tej pory najbardziej ostra. Rozpędzam się. Masala z ciapati + lassi czekoladowe na złagodzenie. Ostatnie miejsce w rankingu lasssi – jak do tej pory. Całośc: 120 rp.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (40)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Pola
Pola - 2011-01-27 19:47
Znalazłam kiedyś w necie reklamę podróży: "Indie - fascynujący tygiel wrażeń". Twoja relacja (opis i zdjęcia) mogą być dowodem w sprawie..., że reklama nie kłamie:) (przynajmniej czasami).
Zbierasz materiał na nowy przewodnik po Indiach.
 
 
zwiedził 10% świata (20 państw)
Zasoby: 122 wpisy122 247 komentarzy247 2456 zdjęć2456 24 pliki multimedialne24
 
Moje podróżewięcej
27.10.2014 - 14.11.2014
 
 
16.01.2011 - 16.02.2011